Zapraszamy do lektury listopadowego numeru Rycerza Niepokalanej!
Słowo od redaktora naczelnego Pisma, o. Piotra Szczepańskiego:
Drodzy Czytelnicy „Rycerza Niepokalanej”
Od najmłodszych lat fascynowało mnie prowadzenie samochodu. Z prawie nabożnym skupieniem obserwowałem tatę, który za kierownicą naszego fiata 126p zmieniał biegi, włączał kierunkowskaz, wyprzedzał inne pojazdy, uruchamiał wycieraczki lub zmieniał światła. Najbardziej lubiłem, gdy byliśmy na jakiejś polnej, pustej drodze, a on sadzał mnie na kolanach i pozwalał mi kręcić kierownicą, on sam tymczasem lekko przyspieszał lub hamował. Czułem się wtedy jak prawdziwy kierowca. Ależ to była frajda! Nie mogłem się doczekać dnia, gdy zrobię prawo jazdy i sam będę mógł prowadzić nasz samochód.
Gdy osiągnąłem wymagany wiek, zrobiłem kurs, zdałem egzamin i mogłem już jeździć samochodem! Jakież było moje zdziwienie i niezadowolenie, gdy przyszedłem do domu z upragnionym dokumentem, a tato zakomunikował mi, że pozwoli mi jeździć samemu dopiero wtedy, gdy zdam egzamin u niego! „Ale przecież mam już prawo jazdy” ‒ mówiłem. „Tak, ale jeździć jeszcze nie umiesz” ‒ odpowiadał tato. „Przecież egzamin z jazdy zdałem za pierwszym razem” ‒ argumentowałem, ale tato był nieugięty. Ilekroć wyjeżdżaliśmy dokądkolwiek, owszem, ja prowadziłem samochód, ale zawsze obok siedział tato i dawał mi różne wskazówki i rady. Muszę przyznać, że zupełnie mi się to nie podobało, wręcz stresowało, bo ciągle miał jakieś wagi, a ja byłem przekonany, że już wszystko potrafię.
Egzamin u taty zdałem po paru długich miesiącach, i dopiero z perspektywy czasu mogłem powiedzieć, że tato miał rację. Tak naprawdę to on nauczył mnie jeździć samochodem, przewidywać, co może się stać na drodze, zwracać uwagę na inne pojazdy, właściwie reagować na zaistniałe sytuacje. Ciągle pamiętam nasze podróże, podczas których tak jakby relacjonował mi, co właśnie dzieje się na drodze, i tłumaczył, jak powinienem się zachować. Czasami chwalił, częściej krytykował, ale wiem, że bardzo mu zależało, abym był dobrym kierowcą.
Zasadniczo nie lubimy, gdy ktoś zwraca nam uwagę albo daje dobre rady. Jak wcześniej wspomniałem, ja też tego nie lubiłem, bo byłem przekonany, że już wszystko wiem i potrafię. Przecież zdałem egzamin! Prawda jednak jest taka, że żaden egzamin, nawet ten zdany na szóstkę, nie czyni mnie ekspertem. Potrzebny jest czas, praktyka, doświadczenie, wiele dobrych rad, przyjętych z POKORĄ, aby stawać się dobrym kierowcą, nauczycielem, lekarzem, chrześcijaninem… człowiekiem.
Matko Dobrej Rady, módl się za nami!
Piotr Szczepański OFMConv.
z Redakcją „Rycerza Niepokalanej”